29 sty 2013

Którędy do ślubu? Czyli co musiałam zrobić, żeby Pan Młody poprosił mnie o rękę?



Jeśli myślicie, że aby zostać narzeczoną wystarczy tylko się zakochać i kogoś rozkochać, to jesteście w dużym błędzie. Jak zostać żoną, to jeszcze nie wiem, więc nie będę pozwalać sobie na śmiałe wnioski. Ale jak zostać narzeczoną? Uwierzcie, wcale nie jest łatwiej.
Narzeczona jest taką specyficzną postacią, która miota się pomiędzy stanem wolnym i ubezwłasnowolnionym, ba dodatkowo prawie pozbawionym własnego nazwiska. Jest czymś w rodzaju anioła  (tak, tak właśnie anioła), który już prawie opuścił ziemię, ale jeszcze nie dotarł do nieba. Pomimo takiego stanu rzeczy, mogłoby się wydawać nieoczekiwanego, narzeczona jest naprawdę zadowolona. Są dwa wyjścia, albo każda narzeczona ma nierówno pod sufitem, albo po prostu coś w tym jest. 

Uchylając się jednak do drugiej opcji, oświadczając moje przeogromne zadowolenie z sytuacji zastanej, opowiem Wam jakże ciężko było zostać narzeczoną nijakiego przyszłego Pana Młodego. 




Najpierw musiałam wywróżyć pole kalafiora i to za pomocą zapałek (to jest w stanie zrozumieć tylko Marek), później musiałam w pocie czoła latać z rakietą po korcie (po dziś dzień nie umiem grać w tenisa), następnie musiałam dwa miesiące spać pod namiotem w nadmorskiej Pogorzelicy (co okazało się szalenie rozrywkowe). Mówienie wspak, oglądanie Ligi Mistrzów, przeczytanie biografii Agassi’ego, obejrzenie wszystkich walk (i to niejednokrotnie) Andrzeja Gołoty, strzelanie z gnata w swoje urodziny, setki drum’n’bassowych nocy, wyjazd na Old Trafford, wspólne wynajmowanie mieszkania i wreszcie, pamiętny wyjazd do Szczyrku. 





Wyjazd, o którym pisały gazety. Drugi wypad na snowboard. Śniegu po pachy. Niekorzystny wiatr. Widoczność na 10 cm. Słaby ślizg. Problemy ze złapaniem powietrza. Permanentne wydzielanie płynów z nosa i oczu. I co najważniejsze, my obaj, Pan i Panna Młoda  w imię ideologii idiotyzmu nie zabraliśmy gogli. Było ciężko, ale nagrodą za całokształt wytrwałości, nie tylko w tym pamiętnym, mroźnym dniu, ale przez te wszystkie lata, było wieczorne wydarzenie, do którego doszło w naszym wspólnym łóżku.

Jeśli pojawiły się sprośnych myśli, to radzę o nich zapomnieć. Uwierzcie, że po całodniowej hardcorowej zimowej przeprawie dla początkującego snowboardowca, który potrafił jedynie "skręcać w lewo”, jedynym, na co miałam siłę był lamet obolałości w łóżku z ciepłą herbatą o dwudziestej pierwszej godzinie.



Wtem nijaki Pan Młody w ramach przejścia wszystkich testów sprawnościowo-psychicznych, przekonany o moim talencie młodej snowboarderki, postanowiwszy spędzić ze mną resztę życia, wyjął spod poduszki czerwone pudełeczko i zasugerował propozycję nie do odrzucenia. W ten oto sposób, Wy wszyscy już za niecałe 7 miesięcy będziecie bawić się niepowtarzanie w jedynym tego typu Dniu Zero!


…obawiam się jednak jeszcze tylko jednego,  najprawdopodobniej czeka mnie ostatni test - morsowanie w nieludzkiej temperaturze , bo moi drodzy uwierzcie, mój narzeczony jest nienormalny (co widać tutaj)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz