12 lut 2013

Bridezilla, czyli jak upolować idelaną suknię ślubną

 Ślub jest jedynym dniem w życiu kobiety, kiedy wstaje rano i wie co na siebie włożyć (demotywatory).




          Moi drodzy, polowanie na suknię ślubną przebiegło tak sprawnie i szybko, że aż nie wiem co napisać. I choć pokusa wystrojenia się na rasową księżniczkę, była przeogromna, w końcu uwielbiam przebieranki, to jednak postanowiłam uchylić się ku skromnej wersji. Panie z obsługi, specjalistki od białych sukienek nie były tym faktem zadowolone. W końcu tylko raz w życiu można być tą jedyną, najpiękniejszą, najważniejszą, która na wszystkie modowe zachcianki może sobie pozwolić. Niestety niektóre przyszłe Panny Młode za bardzo biorą sobie ten fakt do serca, narażając zaproszonych gości na designerski niesmak. Cóż, w dniu ślubu strój panny młodej rządzi się ponoć własnymi prawami, dlatego wszelkie oceny powinno się zachować dla samego siebie. Abyście jednak nie musieli się degustować i pochłaniać w negatywnych komentarzach postanowiłam swoją kreację uczynić tak prostą, że tylko uroda Panny Młodej będzie  upiększeniem dla całości (cóż za skromność!). 


             



            Zaczynając jednak od początku historii, było to mniej więcej tak...
         Pewnego zimowego wieczoru, zmierzając w kierunku restauracji, w której miałam przeprowadzać wywiady, natknęłam się na salon sukien ślubnych. Przypominam, że jestem socjologiem (nie socjologę)
i jako nieliczna pośród sporej grupy przedstawicieli tego zawodu w grupie wiekowej 24-30 lat, czasem udaje mi się pracować jako badacz-socjolog przeprowadzając wywiady, dzięki czasowemu zatrudnieniu
w jedynej z agencji badań społecznych. (tak, jestem z tego dumna)

        Salon, bardzo elegancki i zróżnicowany pod względem fasonów sukien ślubnych wzbudził we mnie przerażenie. A więc to tak, właśnie rozpoczęła się jedna z najważniejszych transakcji w życiu kobiety - pomyślałam - kupno sukni ślubnej - a ja, jak zwykle w takich sytuacjach zupełnie nieprzygotowana.
Pierwsze koty za płoty, wizyta może niezbyt udana, jednak zmotywowała mnie do podjęcia dalszych działań. Na kolejne podboje zabrałam już zaufanego specjalistę w dziedzinie mody, wielbiciela szafiarek, złośliwego krytyka stylów, samozwańczego fachowca od kiecek, przyszłą świadkową, siostrę moją, leżącą tu, teraz obok z kubkiem gorącej czekolady, wpatrującą się w ekran komputera, wyświetlającego Django (polecam wielbicielom amerykańskiego kina). Niewdzięczne oko mojego hejtera oraz nasze wspólne zamiłowanie do prostoty, spowodowały, że wszelkie propozycje księżniczkowych bezów weselnych były
z góry na pozycji przegranej. Choć, jak widać na załączonych obrazkach pozwoliłam sobie na lekką wariację i kilka bezowatych sukien przymierzyłam, przeistaczając się w prawdziwą wiedźmę, istną bridezillę!

     Po nieudanych wojażach i doświadczeniach z nieprofesjonalnymi "specjalistkami"  mody ślubnej ostatecznie zatoczyłyśmy krąg, lądując tam, gdzie cała przygoda miała swój początek. Pani Jola, prawdziwe guru w dziedzinie obsługi grymaśnych młodych panien i jeszcze bardziej kapryśnych świadkowych, oczarowała nas dostatecznie dobijając w konsekwencji korzystnej transakcji (bynajmniej, nie dla mojego portfela).

           Zatem moi drodzy, jest! Jedyna, niepowtarzalna, cudowna. Moja własna suknia ślubna, zaliczkowania z socjologicznie zarobionych pieniędzy, szyta na miarę, bardzo prosta, jedyna na całe życie!


  


*szkoda tylko, że Pana Młodego znowu wywiało:(
           

4 lut 2013

Level one: Spotkanie z księdzem, czyli małżeństwo na bardzo oficjalnie



Moi drodzy, żarty się skończyły, nadszedł czas na poważne przygotowania. Sakrament małżeński to nie przelewki, a stres przed spotkaniem z księdzem, szczególnie w przypadku herezji przedślubnego zamieszkania, był w istocie uciążliwy. Dlatego postanowiliśmy mieć to już za sobą i zaplanowaliśmy wielkie spotkanie w odświętnych strojach. 

Wyobrażałam to sobie, jako bardzo poważne spotkanie z proboszczem najważniejszego kościoła w mieście, na którym inwigiluje się zainteresowanych i wspólnie spisuje wszystkie konieczne informacje, począwszy od miejsca chrztu, a na odpytce z pięciu przykazań kościelnych skończywszy. W końcu małżeństwo to nie przelewki, jak zapowiedział wielebny na niedzielnym kazaniu.

Jakże dalece moje wyobrażenia rozmyły się z rzeczywistością. W parafii św. Antoniego „sprawy kościelne” załatwia się w kancelarii parafialnej, która otwarta jest wprawdzie od poniedziałku do piątku, czyli przez kolejno następujących po sobie 5 dni, jednakże ku nieprzychylności względem Pana Młodego w godzinach od 8.30 do 10.30. Wynikło z tego tyle, że termin naszego wartko nadciągającego ślub, musiałam iść zamówić sama. Słowo zamówić może wydawać się tutaj nie na miejscu, w końcu tyczy się bardzo wyniosłego przedsięwzięcia, ale uwierzcie mi, słowo zamówić okazało się tutaj najbardziej trafne. 


Do kancelarii podeszłam po godzinie 10 rano, gdzie na wstępie pani Sekretarka oświadczyła, iż zaraz zamyka biuro. Cóż służba nie drużba, a tym bardziej służba Bogu! Udało mi się jednak wyjawić zamiary rychłego za mąż pójścia i zapisać termin ślubu w zeszycie formatu A4, wypisanego na przemian ołówkiem i długopisem koloru niebieskiego. Jedynym problemem okazała się godzina ślubu, jednak zważając na brak konieczności recytowania przykazań kościelnych uznałam, że godzina 12.00 różni się od wcześniej planowanej 13.00 tylko 60 minutami. Cóż te kilkadziesiąt minut zmieni w perspektywie całego przyszłego życia Państwa Młodych, zdecydowanie uznałam, że nic! A na marginesie mówiąc nie taki diabeł straszny jak go malują, ustalenie daty ślubu przypomina raptem rejestrację wizyty dentystycznej, dlatego nie bójcie się przyszli nowożeńcy i pędźcie ustalać własne daty ślubu. 

Drodzy czytelnicy oświadczam Wam zatem wszem i wobec, jakże bardzo uroczyście, że ślub nasz, Pana Młodego z rodu Goroli i Panny Młodej z rodu Hanysów nastąpi 24 sierpnia 2013 roku w Bazylice św. Antoniego o godzinie 12.00. 



Ślub Ewy i Marka 24 sierpnia 2013 godz.12.00
 Bazylika św.Antoniego Rybnik
Wesele Restauracja Finezja