27 cze 2013

GPS - gdzie jest moja baba!

   W końcu nadszedł dzień, w którym byliśmy wybierać obrączki. Zrobiliśmy wcześniej małe rozeznanie rynku obrączkowego i udało nam się znaleźć coś bardzo korzystnego. Może nie jest to Apart, ani Kruk, ale w końcu złoto to złoto! A białe złoto i matowe złoto, to już w ogóle glamour totalny. 

    Mieliśmy sporo szczęścia, ród Szozdów ofiarował nam spory kawałek złota, który pokrył prawie cały koszt pięknych, ślubnych obrączek. Ruskie złoto zmieniliśmy na białe, a całkiem pokaźna suma została w naszej kieszeni i możemy przeznaczyć ją na inną ślubną inwestycję typu czekoladowa fontanna, bryczka z żywymi końmi lub białe gołębie. Wielkie dzięki za hojność ruskiego złota, jesteśmy ogromnie wdzięczni. Zastanawia mnie jedynie skąd w domu rodzinnym Pana Młodego ruskie złoto i w jaki sposób zostało przewiezione do kraju, ale to już nie moja brocha :) Niezbadana jest genealogia rodu Szozdów, wschód, zachód, Ameryka i Europa, kosmopolityzm totalny, szaleństwo rasowe z miksem kulturowym. I do tego wszystkiego ja, czystej krwi hanyska od babci Magdaleny Cyranowej z ruską obrączką na serdecznym palcu.

   Z obrączkami nie było większych problemów, wymyśliliśmy sobie prosty fason, w kolorze bardzo modnego ostatnio białego złota. Przyznam, że niektóre fikuśne wzorki wpadły mi w oko, ale coś, co jest na całe życie znaczniej bardziej sprawdza się w wersji klasycznej. Dlatego też poza dedykowanym grawerem (w cenie obrączek) nie będziemy dodawać już nic więcej. Sami przyznacie, że klasyczne, żółte obrączki naszych rodziców są ponadczasowe i zawsze dobrze prezentują się na palcu. Istny symbol długowiecznej miłości. 

   Postanowiłam nosić swojego GPS-a na lewym palcu, zaraz pod pierścionkiem zaręczynowym. I tak jak moja mama nie będę jej nigdy ściągać. Pan Młody obrączki nosić nie zamierza, z czego jestem bardzo zadowolona, z uwagi na lekkie nie-do-prostowanie jego długich i chudych paluchów. Jak stwierdził sam zainteresowany: "może kiedyś". Zatem może kiedyś obrączkę założy, a póki co niech pięknie leży sobie na naszej kuchennej półce, aż do następnego poślubnego wyjazdu służbowego.
Pozdrawiam Cię przyszły Mężu!
  

24 cze 2013

Protokół przedślubny - strach się bać!

   Zanim przejdę do kolejnego ciekawego wydarzenia związanego z przygotowaniem do ślubu, pragnę Was poinformować, że pozostały już tylko dwa miesiące do naszego wesela. Dziś 24 czerwca, mamy kalendarzowe lato, jak zwykle pada deszcz, matka Panny Młodej w dniu dzisiejszym nabyła  kreację weselną (skądinąd przepiękną), a data bezapelacyjnie wskazuje ostatnie 61 dni przed naszym weselem.

   Drogie Panie, w związku z tym zachęcam Was do rozglądania się za sukienkami, tym bardziej, że właśnie rozpoczęły się letnie wyprzedaże. 
   Drodzy Panowie .... wy to macie jeszcze sporo czasu:)

  W ubiegły piątek, zaraz po pracy byliśmy z Panem Młodym u księdza, pseudonim Księciunio. Pochodzenie pseudonimu jest nam bliżej nieznane. Ksiądz został tak nazwany przez Panią świadkową, w związku z czym niech tak zostanie. Spotkanie z Księciuniem było konieczne ze względu na wykluczenie wszystkich przeciwwskazań do zawarcia związku małżeńskiego.  

   Do takich przeciwwskazań zaliczyć można współudział przy morderstwie wcześniejszego małżonka, niezgoda wobec naturalnego planowania rodziny (więcej na ten temat w poprzednim poście), przymus osób trzecich, nieprzyzwoite warunki, czy niezgoda wobec wartości kościoła. Bardzo oczywiste i niezaskakujące aspekty. Chcesz wziąć ślub kościelny, musisz zgadzać się z jego zasadami. Modzi Państwo odpytani, protokół podpisany, Księciunio zadowolony. 

   Tutaj powinien nastąpić koniec posta, ale nie tak szybko. Padło bowiem jeszcze jedno pytanie. Dodam tylko, że  nie zawierało się ono w treści protokołu, a było inwencją samego Księciunia.

Księciunio: Współżyjecie?
Młodzi: Tak
Księciunio: Seks jest zły!  

   Może nie do końca padło takie określenie, aczkolwiek przekaz był jasny. Seks jest zły i powinno się wystrzegać wszelkich sytuacji prowadzących do tego typu okoliczności. Dla świętego spokoju powinniśmy zapomnieć o nim na 61 dni, a najlepiej po prostu raz na zawsze. Ja mogłabym nawet na to przystać, sugerując przyszłemu mężowi sypianie na kanapie. Pan Młody ani myśli odmawiać sobie naszych 140 centymetrów. Ewentualnie czasem  może zastąpić noce spędzane ze mną, na noce z drukarką 3D, ale innych wyrzeczeń nie przewiduje. 

   Swoją drogą analizując wszystkie spotkania przygotowujące do ślubu, dochodzę do wniosku, że stanowisko kościoła w dużej mierze tyczy się tylko i wyłącznie negatywnej oceny aspektów seksualnych. Powtarzam, żeby była jasność - tylko i wyłącznie tych aspektów. Jest to dla mnie zastanawiające, ponieważ oczekiwałabym raczej, że dowiem się czegoś znacznie ważniejszego i bardziej wartościowego, aniżeli tylko seks, seks, zły seks, straszny seks  i śluz (dalej mam traumę). Jak widać myliłam się, Księciunio i jego świta kompleksowo przygotowali nas pod tym względem do małżeństwa. O całokształt duchowego przygotowania musimy zadbać już zupełnie na własną rękę. Na szczęście są jeszcze poradniki, których w zupełności i broń Boże nie polecam! 








13 cze 2013

Wyższa technologia kobiecego śluzu

    Przygotowania do ślubu sprawiają mi wiele radości. Projektowanie zaproszeń, ustalanie repertuaru muzycznego, przygotowanie pierwszego tańca, poszukiwanie inspiracji. To są te fajne rzeczy. Wczoraj przekonałam się, że niektóre tematy są jednak dziwne. Tak, dziwne, bo jak inaczej można nazwać kobietę pokazującą fotografie prezentujące śluz z pochwy? Myślę, że określenie dziwne jest jak najbardziej adekwatne do sytuacji. 

    Wierze w to, że kościół ma szczere intencje, ale do prawdy nie rozumiem szerzenia wartości rodem z Czarnogrodu, kiedy Pani dr psycholog opowiada o naturalnym planowaniu rodziny i zabezpieczeniach wywodzących się z początku XX wieku, jako lepszej alternatywie dla powszechnie stosowanej antykoncepcji. Wyglądając przy tym jak nawiedzona Pani Basia, gwiazda Internetu. 

   Wybaczcie, że w temacie posta używałam słowa śluz. Wiem, że jest niesmaczne, jednak przesiąkłam nim całkowicie. Po wczorajszym spotkaniu z Panią psycholog, do teraz czuję piętno słowa śluz. Jeśli pozwolicie będę jeszcze bardziej wulgarna i przedstawię Wam przebieg spotkania, rozwieję tym samym wątpliwości wszystkich przyszłych małżonków, czy decydować się na ślub kościelny i związane z nim wymogi formalne. Nie każdy bowiem dałby radę znieść atmosferę wszechogarniającego śluzu dopochwowego. My wytrzymaliśmy! Jesteśmy dzielni!

   Zanim przejdę do meritum, zachęcam do zapoznania się z poniżej zamieszczonym diagramem, który przedstawia metodę mierzenia temperatury i sprawdzania gęstości śluzu. Więcej na ten temat dowiecie się na spotkaniu przed swoim ślubem w poradni życia rodzinnego. Serdecznie zapraszam i proponuję nastawić się na prezentację zdjęć śluzu. Proszę się nie bać, śluzu, to znaczy zdjęć nie trzeba dotykać, a o pochodzeniu fotografii prowadząca niewiele opowiada. Jest to najprawdopodobniej tajemnica, której nie chcemy odkrywać.




    Spotkanie przebiegało w sztywnej atmosferze, coś wisiało w powietrzu, tego byliśmy pewni. Nie wiem, czy był to ten wszechobecny śluz, czy może ściśnięte gardło Marka, które usilnie powstrzymywało się przed wybuchem śmiechu. Byliśmy dzieli, przyjęliśmy strategię nie odzywania się, potakiwania głową i sprawiania wrażenia zaciekawionych. Chyba nieźle nam wychodziło, bo Pani dr wraz z upływającymi minutami, coraz bardziej angażowała się w opis gęstości i jakości śluzu.

    Pierwsze pytanie jakie padło w pokoju Pani dr, w którym dominowały surowe meble i sztuczne kwiaty dotyczyło świadomego macierzyństwa. Pomyślałam wtedy, że może coś z tego wyniosę. Przy drugim pytaniu moje nadzieje opadły, równia pochyła w kierunku śluzu. Prowadząca zapytała również o naszą znajomość technik naturalnego planowania rodziny. Pan Młody od razu przyznał się, że nie ma żadnego pojęcia, z czym to się je. Ja próbowałam zabłysnąć wiedzą na temat kalendarzyka, który mniej więcej powinien działać. Określenie mniej więcej bardzo się Pani Psycholog spodobało. Stwierdziła jednak, że metoda kalendarzyka prowadzi bardziej do więcej niż mniej, dlatego zaleca wierność Billingsowi (metoda śluzu). 

   No cóż, nie ukrywajmy, nie udało się nam zabłysnąć. Nie obserwujemy mojego ciała, nie wkładamy sobie termometrów w tyłki i nie sprawdzamy śluzu. Daleko nam do świadomego planowania rodziny. Ba! Nawet nie mamy termometru. Tym samym nie zakwalifikowaliśmy się  na kolejne spotkanie z Panią Psycholog, na którym prezentuje się swoje obserwacje temperaturo-śluzowe.  Zawiedliśmy Panią dr na całej linii, będziemy tłusto smażyć się w piekle!





11 cze 2013

AKCJA ZAPROSZENIA

   Napracował się grafik, napracował się fotograf, sam pomysł też wymagał pracy. Pana Młodego zmusiłam do biegania po łące, a sama w ulewach szukałam taniej drukarni. Chcesz stworzyć coś niepowtarzalnego, a Twoje koszta są ograniczone, zapraszam do mnie,  na pewno coś wykombinuję! Ślub jest najlepszym szkoleniem kreatywności!


    
   Nasze zaproszenia wreszcie gotowe! Wyszły prosto z druku i są jeszcze ciepłe, tym bardziej skrobię posta na gorąco. Grafika naszego ślubu to trochę bardziej skomplikowane przedsięwzięcie. Powstało oryginalne i niepowtarzalne logo (więcej na ten temat pod linkiem: http://goodmorningbride.blogspot.com/2013/05/motyw-przewodni-wesela.html), został określony strategiczny kolor (ZŁOTY), wybrano gadżet sytuacyjny (złota klamerka) oraz zaprojektowano wszystkie materiały drukowane, zgodnie z  szablonem graficznym. 
    
     Proces wymagał pracy i wysiłku, jednak było warto! Chyba się powtarzam, ale jestem po prostu bardzo zadowolona i wdzięczna wszystkim, tym, którzy pomagają mi realizować wszystkie bardziej lub mniej trafione pomysły. Możecie się niebawem nastawić na odwiedziny Młodej Pary lub przesyłkę listową. Chyba, że mam jakichś tajemniczych obserwatorów, to przepraszam, ale Wy zaproszeń nie dostaniecie. Restauracja jest maksymalnie nastawiona na 120 osób, my już przewidujemy stu trzydziestu (:
    A tymczasem zamieszczam kilka zdjęć, które uchylą rąbka tajemnicy, delektujcie swoje oczy i oczekujcie na nasze zaproszenia:)











10 cze 2013

Urząd stanu cywilnego

Kierowniczka: Jakie nazwisko będzie Pani przyjmować po ślubie?
Panna Młoda: yyyyyy Szozda?
Kierowniczka: Czy są jakieś przeciwwskazania do zawarcia małżeństwa:
My: Nie!
Kierowniczka: Proszę przeczytać pismo!
My: No nie ma!
Kierowniczka: Problemy psychiczne?
My: (zdziwienie totalne) Nie? Chyba nie. Na pewno Nie!
Kierowniczka: Dobrze w takim razie Pani się podpisze i należy się 84 zł!
Panna Młoda: (myśli: 84 zł za gwarancję zdrowia psychicznego? Opłaca się!") A proszę bardzo Pani kierowniczko!





   Podpisaliśmy dokumenty upoważniające do zawarcia małżeństwa konkordatowego. Nie ma żadnych przeciwwskazań typu pokrewieństwo, powinowactwo, wcześniejsze małżeństwo. Jesteśmy też zdrowi na umyśle, a dzieci zrodzone z tego małżeństwa przyjmą nazwisko ojca. Ważny krok w kierunku naszego małżeństwa, postanowienia zmieniające całe nasze życie. Bowiem od dnia 24 sierpnia będziemy już mężem i żoną, a ja będę musiała z dnia na dzień przestawić się na inne nazwisko. Na nazwisko, które jak się okazuje odmienia się przez przypadki, czego wcześniej w swoim życiu nie doświadczałam. Byłam Cyran obojętnie czy w mianowniku, dopełniaczu, narzędniku, czy wołaczu! A tu nagle Szozda, Szozdą, Szozdami, Szozdę, Szozdy, Szozdów. To może nastręczyć nie lada problem, o czym przekonaliśmy się jakieś 12 godzin temu, kiedy wypisywaliśmy zaproszenia dla naszych gości.

   Zaproszenia musiały poczekać. Po trzech godzinach tańca i litrowej butelce wina, odmiana nazwisk może być dla naszych zaproszeń niebezpieczna. Wiem, że cały czas trąbię o tych zaproszeniach, a oficjalnego posta jak nie ma, tak nie ma, ale nie martwcie się zaproszenia są już prawie gotowe i jeszcze w tym tygodniu pojaw się oficjalny startup.

  

5 cze 2013

Kurs bardzo intensywny

  Zapisaliśmy się na kurs tańca towarzyskiego. Nie jest to etap podstawowy, tylko drugi stopień trudności. Nie jest to również tylko jeden kurs, ponieważ postanowiliśmy skorzystać z okazji i zapisać się także na trzeci stopień. Dzięki czemu nasze niedzielne popołudnia stały się bardzo taneczne. Ja jestem zachwycona, Markowi wbrew pozorom, podoba się chyba jeszcze bardziej niż mnie. Myślałam, że będzie ciężko, bo nie pamiętaliśmy już prawie nic z wcześniej odbytych kursów. Na szczęście okazało się, że tego się nie zapomina i jak na pierwszy raz, poszło nam całkiem dobrze. Jedynym problemem okazał się walc angielski, ale doszlifujemy zgrzyty następnym razem.

    Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie stanowczy krok mojego tanecznego partnera, to nie byłoby aż tak dobrze. Chylę czoła przed moim prywatnym tenisistą, za jego zamiłowanie do sportu i dobrą kondycję. Z Nim nawet tango nie jest żadnym wyzwaniem.


 
    Plan jest ambitny, uczymy się wszystkich technik, jak leci. A do samego terminu wesela, robimy sobie samodzilne potańcówki w salonie albo chodzimy "na tańce" gdzieś w eter. Polecam wszystkim, którzy mają problemy na parkiecie i panicznie boją się interakcji fizycznych ze swoim partnerem, żeby skusili się na szybki kurs. Wiadomo, są tacy, którym nawet kurs indywidualny nie jest w stanie pomóc (szczerze takim współczuję) ale wszyscy pozostali mogą nabrać choć trochę pewności siebie.


   Uwielbiam tance standardowe, Pan Młody z sympatią zerka na moje biodra w salsie, a najlepiej bawimy się do Jive (czyt. czajfa). Tylko ten disco dance to jakaś totalna pomyłka, ale w końcu nie wszystko musi się nam podobać. Jeśli nie połamiemy nóg, nic nam na głowę nie spadnie, a koń nie zastawi nam drogi, to nasze wesele będzie całkiem fajne!