7 sie 2013

Menu weselne

    Dziś nadszedł dzień, w którym wybieraliśmy menu weselne. Dzień rozpoczął się standardowo, wyszło słońce, temperatura sięgnęła 35 stopni Celsjusza, ludzie pocili się obficie i przeklinali niekończący się upał. W tym jakże tropikalnym dniu przyszło nam załatwić aż trzy istotne sprawy przedweselne. 

    Po pierwsze zaklepałam ostatecznie mszę i dowiedziałam się ile kosztuje ślub w Bazylice. Moi drodzy opcja "co łaska" już dawno odeszła do lamusa udostępniając miejsca standardowemu wykazowi usług kościelnych, według którego udzielenie sakramentu małżeńskiego wynosi 500 zł. Poważna sprawa to i drogi sakrament. Mina mi zrzedła, szczena opadła, oczy wyszły z orbit, kiedy Pani z kancelarii bez skrupułów poinformowała mnie o wysokości opłaty. Zastanawiam się skąd taka cena, do czego ją odnieść i co w sytuacji, kiedy kogoś po prost nie stać, jednak jak już pisałam wcześniej magiczne słowo ŚLUB podbija każdą cenę, nawet w kościele.





    Następnym ważnym wydarzeniem była ostatnia przymiarka sukni ślubnej. Tym razem towarzyszyła mi Szafa i bardzo się cieszę, że to właśnie ona mi towarzyszyła. Salon sukien ślubnych oddalony jest od mojego domu o jakieś 15 minut na piechotę, więc zanim tam doszłam byłam już całkiem odurzona słońcem (upał, upał, upał). W salonie panował tłok, ktoś przymierzał sukienki, ktoś oglądał dodatki, ktoś komentował wygląd przyszłych Panien Młodych, a my z Dominiką mając chwilę czasu postanowiłyśmy przeglądnąć katalogi.

    Obie uznałyśmy, że moda ślubna jest totalnie odjechana i każdy projektant takowych sukien musi mieć nierówno pod sufitem. Suknie wyszywane złotem, koralikami, srebrem, koronką, różami, zawijasami, warstwami. Tak jakby miarą udanego ślubu i szczęścia pary młodej miała być wielkość i przepych sukienki ślubnej. Było nam bardzo wesoło, tym bardziej, jak Pani Jola (pracownica salonu) wniosła do przymierzalni mały woreczek, w którym chowała się moja prosta i skromna sukieneczka. Jest tak prosta i tak banalna, że aż nie pasuje do całej otoczki ślubnej.

   Najważniejszy dla mnie był jednak błysk w oku mojej koleżanki, kiedy spojrzała na mnie w przymierzalni. Jej zadowolenie, a nawet zachwycenie utwierdziły mnie, że był to bardzo dobry wybór. Dodatkowo byłyśmy zgodne, co do dodatków, butów i fryzury, więc tym bardziej cieszę się, że to właśnie Szafa mi dziś towarzyszyła.






   Ostatnim ważnym, a może i najważniejszym wydarzeniem dzisiejszego dnia była wizyta w restauracji. Dla niektórych pierwsza, więc tym bardziej stresująca, dla niektórych już któraś z kolei. Przypominam, że mój brat kilka lat wstecz również miał wesele w Finezji. Pierwsze kilka minut uświadomiło mi, że właściciel restauracji przebył już wiele takich spotkań i jest w stanie poradzić sobie z szalonymi mamuśkami Państwa Młodych. Nasze Mamy były przygotowane, zabrały ze sobą propozycje menu, umowę, zestawy pytań i bojowe nastawienie. Ojców na szczęście nie było, dla nich pozostawiamy decyzję w sprawi wódki weselnej.






   Propozycja menu była przebogata, więc udało nam się wybrać i te bardziej śląskie dania, typu kluski i czerwona kapusta, jak i coś bardziej dietetycznego dla wybrednych podniebień. W związku z tym, że na sali będą również wegetarianie i to nie tylko w postaci Panny Młodej, udało nam się również wybrać kilka pozycji bezmięsnych. A do tego barek z piwem i alkoholami, biały tort w czterech smakach, weselna kopa i szampan na powitanie.

   Na szczęście przy każdym daniu widniał napis "3 lub 5 do wyboru"  Nie chcę wiedzieć, co mogłoby być w sytuacji "1 do wyboru", gdyż odczuwało się małe napięcie i rywalizację, na zasadzie kto pierwszy, tego danie! Dzięki różnorodności mogliśmy jednak dyplomatycznie miksować różne gusta i każdy wybierał swoje typy. Będzie i marchewka i kapusta zasmażana, tort czekoladowy i kokosowy, sok jabłkowy i pomarańczowy, a do tego cała paleta różnych mięs i sałat. Na szczęście kobiety były dyplomatyczne, a zarząd ślubny pozostał w domu, w innym razie mogłoby być o wiele ciekawiej.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz