Ślub jest jedynym dniem w życiu kobiety, kiedy wstaje rano i wie co na siebie włożyć (demotywatory).
Moi drodzy, polowanie na suknię ślubną
przebiegło tak sprawnie i szybko, że aż nie wiem co napisać. I choć
pokusa wystrojenia się na rasową księżniczkę, była przeogromna, w końcu
uwielbiam przebieranki, to jednak postanowiłam uchylić się ku skromnej
wersji. Panie z obsługi, specjalistki od białych sukienek nie były tym
faktem zadowolone. W końcu tylko raz w życiu można być tą jedyną,
najpiękniejszą, najważniejszą, która na wszystkie modowe zachcianki może
sobie pozwolić. Niestety niektóre przyszłe Panny Młode za bardzo biorą
sobie ten fakt do serca, narażając zaproszonych gości na designerski
niesmak. Cóż, w dniu ślubu strój panny młodej rządzi się ponoć własnymi
prawami, dlatego wszelkie oceny powinno się zachować dla samego siebie.
Abyście jednak nie musieli się degustować i pochłaniać w negatywnych
komentarzach postanowiłam swoją kreację uczynić tak prostą, że tylko
uroda Panny Młodej będzie upiększeniem dla całości (cóż za skromność!).
Zaczynając jednak od początku historii, było to mniej więcej tak...
Pewnego
zimowego wieczoru, zmierzając w kierunku restauracji, w której
miałam przeprowadzać wywiady, natknęłam się na salon sukien ślubnych.
Przypominam, że jestem socjologiem (nie socjologę)
i jako nieliczna pośród sporej grupy przedstawicieli tego zawodu w grupie wiekowej 24-30 lat, czasem udaje mi się pracować jako badacz-socjolog przeprowadzając wywiady, dzięki czasowemu zatrudnieniu
w jedynej z agencji badań społecznych. (tak, jestem z tego dumna)
i jako nieliczna pośród sporej grupy przedstawicieli tego zawodu w grupie wiekowej 24-30 lat, czasem udaje mi się pracować jako badacz-socjolog przeprowadzając wywiady, dzięki czasowemu zatrudnieniu
w jedynej z agencji badań społecznych. (tak, jestem z tego dumna)
Salon, bardzo elegancki i zróżnicowany pod względem fasonów
sukien ślubnych wzbudził we mnie przerażenie. A więc to tak, właśnie rozpoczęła się jedna z najważniejszych transakcji w życiu kobiety - pomyślałam - kupno sukni ślubnej - a ja, jak zwykle w takich sytuacjach zupełnie nieprzygotowana.
Pierwsze koty za płoty, wizyta może niezbyt udana, jednak zmotywowała mnie do podjęcia dalszych działań. Na kolejne podboje zabrałam już zaufanego specjalistę w dziedzinie mody, wielbiciela szafiarek, złośliwego krytyka stylów, samozwańczego fachowca od kiecek, przyszłą świadkową, siostrę moją, leżącą tu, teraz obok z kubkiem gorącej czekolady, wpatrującą się w ekran komputera, wyświetlającego Django (polecam wielbicielom amerykańskiego kina). Niewdzięczne oko mojego hejtera oraz nasze wspólne zamiłowanie do prostoty, spowodowały, że wszelkie propozycje księżniczkowych bezów weselnych były
z góry na pozycji przegranej. Choć, jak widać na załączonych obrazkach pozwoliłam sobie na lekką wariację i kilka bezowatych sukien przymierzyłam, przeistaczając się w prawdziwą wiedźmę, istną bridezillę!
Po nieudanych wojażach i doświadczeniach z nieprofesjonalnymi "specjalistkami" mody ślubnej ostatecznie zatoczyłyśmy krąg, lądując tam, gdzie cała przygoda miała swój początek. Pani Jola, prawdziwe guru w dziedzinie obsługi grymaśnych młodych panien i jeszcze bardziej kapryśnych świadkowych, oczarowała nas dostatecznie dobijając w konsekwencji korzystnej transakcji (bynajmniej, nie dla mojego portfela).
Zatem moi drodzy, jest! Jedyna, niepowtarzalna, cudowna. Moja własna suknia ślubna, zaliczkowania z socjologicznie zarobionych pieniędzy, szyta na miarę, bardzo prosta, jedyna na całe życie!
Pierwsze koty za płoty, wizyta może niezbyt udana, jednak zmotywowała mnie do podjęcia dalszych działań. Na kolejne podboje zabrałam już zaufanego specjalistę w dziedzinie mody, wielbiciela szafiarek, złośliwego krytyka stylów, samozwańczego fachowca od kiecek, przyszłą świadkową, siostrę moją, leżącą tu, teraz obok z kubkiem gorącej czekolady, wpatrującą się w ekran komputera, wyświetlającego Django (polecam wielbicielom amerykańskiego kina). Niewdzięczne oko mojego hejtera oraz nasze wspólne zamiłowanie do prostoty, spowodowały, że wszelkie propozycje księżniczkowych bezów weselnych były
z góry na pozycji przegranej. Choć, jak widać na załączonych obrazkach pozwoliłam sobie na lekką wariację i kilka bezowatych sukien przymierzyłam, przeistaczając się w prawdziwą wiedźmę, istną bridezillę!
Po nieudanych wojażach i doświadczeniach z nieprofesjonalnymi "specjalistkami" mody ślubnej ostatecznie zatoczyłyśmy krąg, lądując tam, gdzie cała przygoda miała swój początek. Pani Jola, prawdziwe guru w dziedzinie obsługi grymaśnych młodych panien i jeszcze bardziej kapryśnych świadkowych, oczarowała nas dostatecznie dobijając w konsekwencji korzystnej transakcji (bynajmniej, nie dla mojego portfela).
Zatem moi drodzy, jest! Jedyna, niepowtarzalna, cudowna. Moja własna suknia ślubna, zaliczkowania z socjologicznie zarobionych pieniędzy, szyta na miarę, bardzo prosta, jedyna na całe życie!
*szkoda tylko, że Pana Młodego znowu wywiało:(